JESIEŃ, czyli nic straconego

Bardzo wiele się u mnie zmieniło. Przestałem pracować w urzędzie, skończyłem z codzienną służbową jazdą samochodem, nie wystawiam już kar administracyjnych. Od ponad roku pracuję w Polskim Związku Działkowców, codziennie dużo jeżdżę komunikacją zbiorową oraz spaceruję, pracuję z działkowcami, którym pomagam budować nowoczesne ogrody działkowe. Ponadto mam psa, z którym pokonuję kilometry tras, w poszukiwaniu idealnego miejsca na kopanie dziur do Chin. Co się nie zmieniło? Moja miłość do sezonowego jedzenie. O ludzie kochani, rzekłbym nawet, że ona wzrosła. I już nie chodzi o pomidory latem i cytryny zimą, ale o jeszcze większe zanurzenie się w każdym miesiącu i organoleptyczne poznanie tego, czym się każdy z nich charakteryzuje i jakie pyszności nam daje. Myślę, że praca wśród działkowców mi wiele dała. I to chcę dać również Wam.

Wrzesień, w którego drugą połowę weszliśmy, zdecydowanie mógłbym nazwać miesiącem moich wielkich odkryć. Dotychczas myślałem, że maliny są bardziej w lipcu, że pomidory bardziej w sierpniu, a dynie to w listopadzie. Ku mojemu zaskoczeniu, maliny mają się chyba najświetniej właśnie teraz, dynie są w pełni smaku, a pomidory to teraz bomba smaku.

SMAK NA TERAZ

Na co mam ochotę? Na jedzenie chyba jedynie pomidorów, malin i w ogóle owoców i warzyw. Codziennie w pracy trzaskam sobie owsianki – na szybkiego zalewam górskie płatki owsiane wrzątkiem, a jak zmiękną – mieszam ze skyrem, dodaję tonę owoców, orzechy i ładuję do pysia aż miło. Pełna miska owsianki zjedzona na śniadanie o 11 daje mi spokój do 17.

(FOT. AP)

W weekendy jemy z Magdą wiele różnych rzeczy – placuszki, omlety, sałatki, grillowane kanapki. I choć kupiłem sobie do domu wielkie opakowanie płatków owsianych, nie jem ich wcale. Chyba potrzebuję odskoczni, żeby nie znienawidzić ich zbyt szybko. Tak więc wjeżdżają na przykład placuszki z twarogiem i świeżymi brzoskwiniami, na które jest oczywiście teraz sezon. Robię trochę gęstsze ciasto naleśnikowe z proszkiem do pieczenia i olejkiem waniliowym, nakładam na patelnię, do środka wkładam plasterek sera białego, który przykrywam znów ciastem, po chwili odwracam, potem podaję na talerz. Jemy z owocami i cukrem pudrem. Albo z jogurtem i owocami. Ale głównie ze smakiem.

(FOT. AP)

Często teraz raczę się po prostu warzywami – siedzę i zajadam kiszonego ogórka, albo mizerię, albo kawałki pomidorów. Bo nie mogę się im oprzeć, kiedy tak leżą i pachną. A muszę przyznać, że odkąd pracuję w Polskim Związku Działkowców, nabrałem dystansu do warzyw kupnych – najlepiej smakują mi te z działek – szabrowane, albo dane – którym naprawdę nic nie jest w stanie dorównać. No chyba, że te od sprawdzonej rolniczki z Placu.

SMAK NA POTEM

Ale wiecie, wrzesień to już nie przelewki. Sierpień to była taka niedziela wśród miesięcy – niby latko i wypoczywasz, ale już czujesz, że to się zaraz skończy. Tak wrzesień to jest generalnie – jakby nie patrzeć – jesień. I jak tegoroczny jest niezwykle łaskawy i w zasadzie cieplejszy i bardziej letni, niż jego poprzednik, tak co do zasady jest to już jesień jak się patrzy. Czyli jakieś tam już marynarki, sweterki, może okna pozamykane na noc. No wiecie, świat się powoli przygotowuje do tego dramatu, jaki nas spotka niebawem. I niektórzy już ruszają w stronę dyskontów w poszukiwaniu promocji na wymyślne herbaty, inni obczajają na platformach zakupowych nowe poliestrowe słodkie skarpetki na zimowe noce. Ja, pomiędzy planowaniem ziemistych stylówek do pracy, a odkurzaniem beretów, robię sobie przetwory na zimę. I – o matko i córko – kocham to i nie rozumiem, dlaczego poprzednie pokolenie tak od tego odeszło.

Wiadomym jest, że całe lato jest pod znakiem przetworów. Wczesne to dżemy z owoców nietrwałych, jak truskawki. Albo rabarbar. Potem wsadzamy w słoiki ogórki na sto sposobów, by za chwilę odkryć, że ukisić można niemalże wszystko. W międzyczasie do słoików lądują pierwsze pomidory, czy buraki, wjeżdżają ketchupy z cukinii. I tak, nie wiadomo kiedy, jak lecicie do marketu po nowe nakrętki, uderzają was ogromne kolejki matek z dziećmi, które na ostatnią chwilę kupują zeszyty. I tak moi mili, nadszedł wrzesień.

Ronicie łzę za łzą, bo dociera do was przemijanie i prędkość biegu czasu, że zaraz zima i w ogóle znów wszystko będzie jałowe. A tymczasem, chcę do was przemówić – zbiory nadal trwają!

Wrzesień to dla mnie znak malin – wjechały u nas do schowka w postaci dżemu, soku do gazowanej wody, a także bezpośrednio do brzuszka, bo są tak pyszne. Kupuję pomidory na tony, aby je potem na różne sposoby załadować do słoików – albo dzielę na ćwiartki, zasypuję solą i pasteryzuję, albo – co odkryłem niedawno – piekę i blenduję, bo później na gorąco wlać do słoików i mieć je takie aromatyczne i nieziemsko głębokie w smaku w styczniu, kiedy wszystko będzie smakować jak kontenerowiec z Peru albo tunele foliowe spod Madrytu.

(FOT. AP)

To też jest czas, kiedy na scenę – całe na zielono i czerwono – wchodzą gruszki i jabłka. Zaraz zacznie się wczesnojesienna zabawa z cynamonem – papki na szarlotki i gruszniki, owoce do jedzenia łyżką, czy po prostu – suszone na przekąski zimowe. W międzyczasie króluje dynia – pieczona, blendowana, w całości, na słodko, na wytrawnie, z mleczkiem kokosowym, z kolendrą. Dla każdego coś miłego. Przed nami nadal śliwki – szczególnie węgierki, z których zrobimy najcudowniejsze na świecie powidła, a także późne odmiany kapusty – by z niekrytą rozkoszą trzasnąć sobie bigosik lub ukisić ją na zimowe sałatki.

NIC STRACONEGO

Nie łam się – może jeszcze nie zrobiłeś instagramowych weków, może nie pochwaliłeś się, jak cudownie smakują truskawki. Ale przed tobą jeszcze tyle dobrego. Skorzystaj z tego, dawaj na targ – najbliższe pomidory, które będą smakować i wyglądać inaczej niż ziemniaki będą w czerwcu. A to naprawdę szmat czasu.

Post a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *